Skocz do zawartości

Witamy na n00bs.pl - Sieć serwerów counter strike
Zarejestruj się, aby uzyskać dostęp do wszystkich funkcji naszego forum. Gdy już się zarejestrujesz i zalogujesz będziesz mógł tworzyć nowe tematy, pisać posty, otrzymywać reputację od innych użytkowników oraz będziesz mógł również korzystać z prywatnych wiadomości, aktualizacji statusu i wiele więcej. Jeżeli posiadasz już konto, zaloguj się, klikając tu - a jeśli jesteś nowym użytkownikiem stwórz swoje własne konto!
Zdjęcie

Botowska proza, czyli co w Kecie piszczy.

- - - - -

  • Zamknięty Temat jest zamknięty
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1
Spammer

Spammer
  • n00bsomaniak

  • Grupa: n00bs!
  • Postów: 1332
  • Reputacja: 341

*
Popularny

Dzisiaj niezbyt dobry dzień na pisanie takiego tematu, no ale cóż, takie życie.

Mam do zaprezentowania wam zapowiedź mojego "dzieła", które powstanie w bliżej nieokreślonej przyszłości i będzie miało ~~16 razy więcej tekstu niż to tutaj (czyli około 250 stron A4)


Z pewnych przyczyn zacząłem sobie pisać, w zasadzie nie wiem po co, tak jakoś wyszło :d
Przy okazji jest to wyjaśnienie czemu mam rangę "pisarz", fakt, to nie od tego, ale według słownikowego znaczenia chyba się zaliczam?
Wasze opinie na temat tego możecie wyrazić w temacie http://n00bs.pl/opin...eta-t26538.html






-------------------------------------------------------------------


Wstęp


Utwór ten opowiada o historii kontynentu Lar'tant z punktu widzenia Stenpenta Karthesona. Jest on osobą, która będzie miała niemały wpływ na to, co się będzie działo. Wszystko to osadzone jest w fikcyjnym świecie, który powstał w oparciu o realia średniowiecza, chociaż jak zawsze w takich przypadkach bywa będą tu różne odstępstwa od tego, jak kiedyś było. Najlepszym przykładem jest wprowadzenie w niektórych momentach magii. Całość dzieje się na przestrzeni kilkunastu lat, w ciągu których nastąpi wiele bardzo istotnych dla wszystkich ludzi zmian, odbędzie się wiele wielkich bitew, które odcisną ogromne piętno na całym tamtym świecie.
Dzieło chciałbym zadedykować "kitty", bez której to "coś" z pewnością nigdy by nie powstało.



Dzieje Lar'tantu

Rozdział 1 - Przebudzenie

I Zmiana planów


Dla Stenpenta Karthesona dzień zaczął się jak każdy inny - wstał rano i udał się na codzienne ćwiczenie walki mieczem, który dał mu jego ojciec jako symbol osiągnięcia dojrzałości. Następnie załatwił kilka spraw, które zostały mu z dnia ubiegłego, pospiesznie zmierzał już w kierunku kuźni w której był czeladnikiem i ciągle pilnie uczył się fachu pod okiem starego już ciałem mistrza sztuki kowalskiej - Tendrena. Jego plany pokrzyżował pewien incydent, który zdarzył się podczas drogi do miejsca pracy, a dokładniej rzecz ujmując na jego oczach rabuś napadł na bezbronną bogatą obywatelkę miasta i obrabował ją z sakiewki w której trzymała jakieś drogocenne klejnoty. Stenpent z natury był pomocny dla innych, szczególnie wobec pięknych dam, uważał więc za swój obowiązek pochwycić złoczyńcę i zwrócić odpowieniej osobie to, co zostało skradzione.
Nie zastanawiając się ani chwili ruszył ulicami miasta w pościg za zwyrodnialcem. Po dosyć krótkim czasie w którym obydwoje dawali z siebie wszystko ścigany uciekł do kanałów miasta. Stenpetnowi nie podobało się to, że zmuszony jest do pogoni za bandytą w ciemnościach i z towarzyszącym niezbyt przyjemnym zapachem, ale nie miał zamiaru dać za wygraną, więc udał się za nim. Ostrożnie zszedł na dół, rozejrzał się dookoła i chwilę później nie wiedział już nic - został uderzony jakimś ciężkim, drewnianym przedmiotem w głowę i stracił przytomność.
Kiedy się przebudził siedział na stołku mocno przywiązany linami do drewnianej belki podpierającej strop całkiem dużego i dobrze oświetlonego pomieszczenia gdzieś w podziemiach miasta Ert'than w którym żył od urodzenia. Spokojnie rozejrzał się dookoła, wyglądało to na jakieś miejsce ćwiczeń, w rogu ustawiony był stojak na broń, na środku stały kukły treningowe, gdzieś z boku znajdowały się też tarcze strzeleckie. Od razu zorientował się, że wpadł w ręce jakiejś zorganizowanej grupy marginesu społecznego, które nazywane były gildiami bandytów. Krótką chwilę po tym jak odzyskał przytomność i zbadał swoje położenie, przez spruchniałe, drewniane drzwiczki wszedł potężnie zbudowany mężczyzna, a zaraz za nim kobieta której twarz skądś kojarzył, lecz nie wiedział skąd. Usiedli oni naprzeciwko niego i pierwsza przemówiła znajomym głosem "nieznajoma":
- Witaj, mój drogi.
Stenpent czuł się dziwnie w jej towarzystwie, cały czas zastanawiał się kim ona jest, był pewien, że gdzieś już ją kiedyś spotkał i to nie raz. Chciał coś odpowiedzieć, lecz nie wiedział co i nie był w stanie wydobyć z siebie nawet słowa. Po chwili zdziwiona brakiem odpowiedzi przemówiła ponownie:
- Mam wrażenie jakbyś mnie nie poznawał, to nawet lepiej. Próbowałeś złapać naszego kompana, który wykonywał ważne zlecenie dla grubej ryby z Orghtin, miasteczka położonego kilka kilometrów na północny-wschód od Ert'than. Tym kimś jest stary Umbert, na pewno o nim słyszałeś.
Młody Kartheson został zupełnie oszołomiony kiedy usłyszał te imię, ojciec opowiadał mu bowiem legendy o pewnym Umbercie, który słynny był ze względu na swoją bezlitosność i bezduszność, krążyły też plotki o tym, że posiadł on wiedzę o sztukach magicznych, niektórzy nazywali go Nekromantą z Orghtin. Tym razem zdobył się na wypowiedzenie kilku słów nim tamta zdążyła kontynuować:
- Kim ty kurwa jesteś i czego ode mnie chcesz?
- Pytasz się mnie kim jestem? Jestem kimś, kogo powinieneś dobrze znać, nie mam zamiaru odpowiadać ci na te pytanie. A czego chcę? Miałam właśnie mówić czemu się tu znalazłeś i po co z tobą rozmawiam, poza tym nie powinieneś używać takich słów w obecności damy, mój kolega dawno nie połamał nikomu kości i czuje się bardzo znudzony.
Stenpent w końcu zdał sobie sprawę z tego, co się wokół niego dzieje i z tego, że to on jest na przegranej pozycji i musi dostosować się do tego, co mu karzą. Pokorniejąc trochę rzekł:
- Mów więc po co ta cała zabawa w przywiązywanie i rozmawianie, jakby nie prościej byłoby mnie po prostu zabić.
- Zabić? Ciebie? Możesz nam się przydać, więc po co mielibyśmy Cię zabijać?
Jej rozmówca znowu zupełnie stracił orientację, nie miał zielonego pojęcia o czym jest mowa, ani tym bardziej czego mógłby być przydatny, ona natomiast mówiła dalej:
- Nie owijając już dłużej w bawełnę - nasz "nekromanta" bardzo ceniłby sobie usługi dziecica rodu Karthesonów, płynie w tobie krew wielkich bohaterów, jesteś wręcz bezcenny. Dajemy ci więc wybór - albo przyłączysz się do nas, albo zginiesz tu i teraz, wybór należy do ciebie.
Stenpent nie lubił podejmować pochopnych decyzji, nie znosił też, kiedy wywierano na nim presję. Postawiony jednak został przed swoistym ultimatum, nie miał innego wyjścia niż zgodzić się na nawiązanie współpracy. Niezaspokojona jednak została jego chęć zdobycia wiedzy na temat tego, co właściwie znaczy to, że miałby się do nich przyłączyć, pytając się o to uzyskał odpowiedź "później się dowiesz", następnie spieszący się dwaj "towarzysze" Stenpenta opuścili go mówiąc przy tym, żeby czekał cierpliwie do jutra, kiedy wszystkiego się dowie. Jak już został sam próbował w jakiś sposób wydostać się stamąd, rozerwać liny, uwolnić się, uciec i opowiedzieć o tym wszystkim zarządcy miasta i naczelnemu dowódcy Straży Miejskiej, lecz jak to w takich sytuacjach bywa nie udało mu się nawet o milimetr zmienić położenia liny którą był przywiązany do belki. Ciągle nie był też w stanie sobie przypomnieć kim była osoba z którą rozmawiał, spędził więc wydłużające się godziny w samotności rozmyślając przy okazji o tym, co go dzisiaj spotkało.

II Spotkanie z nekromantą


Nazajutrz kiedy się obudził nie mógł uwierzyć w to, co widzi - był już w kasztelu rodu Terrantów z którego wywodził się wcześniej wspomniany Umbert. Wpływy jego rodziny były bardzo znaczące w południowej części kontynentu Lar'tant i obejmowały prawie całe państwo Aon. Stenpent zaniepokoił się na widok "nekromanty". Był on bardzo wysoki, osiągnął bowiem dwa metry wzrostu, wyglądał na bardzo starego. Włosy miał szare i długie, a zarazem jak na ten wiek bardzo gęste. Oczy jego zdawały się być czarne, lecz w rzeczywistości były koloru granatowego i nie można było w nich dostrzec ani krzty człowieczeństwa. Ubrany był w czarne szaty i podpierał się na lasce która była tylko o odrobinę mniejsza od samego Umberta i zwieńczona u góry trzema pofalowanymi kawałkami drewna o takiej samej długości, które skierowane były ku górze. Ustawione były one w równych odstępach od siebie. Na końcu każdego z nich znajdował się jeden diament, miały one kolor czerwony, czarny i złoty co symbolizowało krew i wojnę, śmierć i zarazę, władzę i bogactwo.
Wymienili się spojrzeniami. Stenpent od razu zauważył, że ma doczynienia z kimś kto rzeczywiście jest człowiekiem bezlitosnym i bezdusznym, ale zarazem znacznie przewyższającym innych swoim intelektem. Umbert bardzo się spieszył i nie miał zamiaru tracić czasu na patrzenie się na siebie nawzajem, więc od razu przeszedł do rzeczy mówiąc donośnym głosem:
- Trafiłeś tutaj dzięki osobie która łączy oba nasze rody, prawnuczki legendarnego Waolcha, Semitry. Poza tobą jest to ostatnia osoba należąca do rodziny Karthesonów, ale niedługo dołączy do nas i zostaniesz sam. Zapewne chciałbyś wiedzieć do czego zmierzam? Moim marzeniem jest, żebyś wyrzekł się swojej przeszłości i przodków i przyjął nazwisko Terrant jako mąż jednej z pięknych potomczyń mego brata, Bekala. Miałbyś zagwarantowany dostatek do końca twych dni, a jedynym twoim obowiązkiem byłoby chlanie na umór.
Umbert wiedział, że Stenpent głupi nie jest i na pewno nie zgodzi się na taki układ, oznaczałoby to dobrowolne oddanie wszelkich posiadłości i całego majątku jego rodziny w ręce Terrantów. Jego daleka krewna Semitra jak narazie zarządzała wszystkim razem z kilkoma zaufanymi ludźmi, a sam Stenpent był zapomniany przez podwładnych jego rodu, lecz jeśli doszłoby do tego, że zostałby ostatnim z rodu jego rodzinne powiązania zostałyby odkryte na nowo przez wszystkich mieszkańców krainy i stałby się jednym z najważniejszych ludzi w królestwie Aon. Wiedział o tym wszystkim doskonale, mógłby już od dawna zarządzać sporą częścią ziem należących do jego rodu, lecz podobnie jak jego ojciec nie pragnął on władzy i żył jako zwyczajny, biedny człowiek którego nikt nie dostrzega. Teraz nadszedł czas, żeby ujawnić to, kim naprawdę jest i jako prawowity dziecic wszystkich bogactw pozostawionych mu przez jego przodków odbudować zruinowaną chwałę jego dynastii. Był jednak w rękach Umberta, pozostawiony sam sobie, tutaj nie istniały słowa takie jak prawo, moralność czy honor, tu liczyło się to, kto jest silniejszy. Stenpent w swojej głowie wiedział już co zrobi kiedy uda mu się opuścić te przeklęte miejsce, lecz nie wiedział jak ma się stąd wydostać. Wszystkie te myśli przeszły mu przez głowę dosłownie w ciągu kilku sekund, musiał jednak dać odpowiedź na propozycję "nekromanty". Kolejny raz nie miał pojęcia co powinien powiedzieć, żeby osiągnąć zamierzony cel - być samemu z dala od zamku Terrantów i udać się do największego skupiska popleczników Karthesonów. A było to miasto Kazren położone w dolinie rzeki Złotej i oddalone o około dwieście kilometrów na zachód od Ert'than. Tam zamierzał postarać się o należny mu tytuł księcia Etropii - jednej z 3 wielkich krain Anou, której centrum było owe miasto. Zaczął więc mówić:
- Zgodzę się na twoje warunki Umbercie, lecz chcę najpierw pomówić z Semitrą.
Starzec zdziwiony był tym, co usłyszał, nie mógł w to uwierzyć i wiedział, że Stenpent coś knuje, nie wiedział jednak co, ale nic nie stało na przeszkodzie, żeby doszło do tej rozmowy. Kazał więc swoim sługom przyprowadzić tu tą, z którą chciał mówić jego więzień. Kiedy zdrajczyni już przyszła, poprosiła wszystkich, żeby wyszli i zostawili ją z jej krewnym samych. Umbert i jego żołnierze spełnili tą prośbę i wyszli za drzwi oczekując na efekty tej rozmowy. Teraz Stenpent poznał ją doskonale, wcześniejsza dezorientacja spowodowana była tym, że zostały podane mu bardzo silne zioła które spowodowały, że zapomniał całkiem sporo faktów ze swojego życia. Tym razem to on zaczął rozmowę:
- Sem, czemu to zrobiłaś? Czemu zdradziłaś nasz ród? Porzuciłaś wszystko, co było ważne dla naszych ojców, czemu!?
- Pytasz się mnie czemu to zrobiłam? A co miałam do stracenia? U nas wszystko się sypie, nie ma komu rządzić, ludzie zaczynają się buntować, groziła nam wojna. To jedyna droga jaką mogę pójść, czy ci się to podoba, czy nie.
- To jest droga donikąd, sprzedałaś siebie, swoich poddanych, a teraz przez twoją głupotę i ja albo umrę z ich ręki, albo tak samo jak ty zhańbię naszą krew. Jakim prawem nazywasz to "drogą"? Jesteś zdrajczynią Sem, porzuciłaś to, do rozwoju czego sama się w niewielkiej części przyczyniłaś, zostawiłaś swój lud w potrzebie, byłaś tam kimś, mogłaś jeszcze wszystko naprawić, ale teraz nie masz nawet prawa nosić nazwiska Kartheson.
Po tych słowach w Semitrze obudziło się "coś", nie wiadomo jak dokładnie to opisać, byćmoże było to ukryte gdzieś w głębi przywiązanie i pewnego rodzaju miłość do tego kim jest, a może raczej kim byli jej przodkowie. Mimo wszystko zaczęła żałować swoich poprzednich decyzji, przez które ciągłość dynastii Karthesonów została bardzo poważnie zachwiana, mimo to, że sytuacja nie była łatwa, a wręcz wszystko w poprzednim porządku było na skraju istnienia chciała cofnąć czas i spróbować poradzić sobie z problemami bez robienia najgorszej rzeczy jaką mogła zrobić - poddać się i przejść na przeciwną stronę. Na wycofanie się było jednak już zdecydowanie za późno, nie wiedziała nawet jak pomóc Stenpentowi. Obiecała mu jednak, że postara się aby ten znalazł się na wolności i mógł naprawić to, co ona zepsuła, żeby mógł na nowo zbudować wszystko, co kiedyś sprawiało, że samo nazwisko Kartheson wzbudzało ogromny respekt wśród wszystkich. Po skończonej rozmowie kazała zamknąć Stenpenta w lochu i nic z nim nie robić bez jej polecenia, zapewniając przy okazji Umberta, że wszystko idzie zgodnie z planem. Starzec jednak doskonale wiedział, że szykuje się coś niedobrego, więc kazał swoim podwładnym w szczególny sposób pilnować tej "zdobyczy".


III Odmienność losu


Stenpent po przepudzeniu był przykuty do sufitu i podłogi w taki sposób, żeby jego ciało się rozciągało i nie mógł wykonywać w zasadzie żadnego ruchu. Jego głowa bezładnie opuszczała się, dwa dni bez jedzenia, w ciągłym stresie i milionem myśli w głowie dawały mu się we znaki. Nie wiedział co się z nim dalej stanie, słowa Semitry w których obiecała mu to, że niedługo będzie wolny ciągle tkwiły w jego głowie. Miał wielką nadzieję, że chociaż teraz wykaże się ona wiernością wobec wartości wyższych niż dostatnie i spokojne życie czy posiadanie władzy i bogactwa. Jego czarne, krótkie włosy jeżyły mu się na głowie. Zaczęły się także wydobywać z jego ciała gęste krople potu, a swoimi niebieskimi oczyma widział jak przez mgłę. Mimo swojego dużego wzrostu i masywności ciała, ale jednocześnie dobrej kondycji i nieprzeciętnej zwinności nie czuł się na siłach uciekać z Orghtin nawet gdyby został uwolniony. Podejrzewał, że ponownie został podtruty jakimiś ziołami, podobnie jak wtedy, kiedy nie poznał kogoś, kto był dla niego bliską osobą. Próbował obmyśleć jakiś plan ucieczki gdyby jego "malutka siostrzyczka" okazała się jeszcze większą suką niż się spodziewał, lecz w jego głowie nie była w stanie powstać nawet jedna sensowna myśl. Był wyczerpany tym wszystkim, stracił zapał do czegokolwiek.
Mijała już powoli trzecia godzina od kiedy zbudził się ze snu, a ciągle nie było ani śladu życia. Ciszę panującą w lochu niespodziewanie przerwały wrzaski dochodzące z dworu. Słychać było odgłosy walki. Trwało to wszystko około dziesięć minut, kiedy wszystko nagle ucichło. Chwilę po tym do Stenpenta doszedł dźwięk otwierajacych się drzwi do podziemi, zaniepokoił się tym bardzo, lecz jednocześnie ponownie rozbudziło to w nim nadzieję, nadzieję, której w tej chwili potrzebował jak nigdy wcześniej. Podeszło do niego trzech mężczyzn w średnim wieku, z pordzewiałymi mieczami w rękach i śladami krwii na starych, porozszarpywanych łachmanach. Okazało się, że mieszkańcy pobliskich wiosek mieli już dość tyranii jaką wprowadzał Umbert i zorganizowali powstanie przeciwko niemu. Uwolnili oni więźnia i postanowili dać mu schronienie na jakiś czas i w razie potrzeby zaopatrzyć w potrzebne rzeczy przed czekającą go podróżą.
Wyszli na powierzchnię, dookoła było pełno ciał poległych farmerów i najemników Umberta. Krew poległych spływała wszędzie strumieniami, nie sposób było niezauważyć tego, co się tutaj stało. Wszystko wskazywało na to, że bunt się udał i wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Stenpent razem ze swoimi wybawcami udał się do wsi w której mieszkali trzej bracia. Kiedy dochodzili powitano ich gromkimi brawami na cześć tego, co udało im się dokonać. Cały dzień tak witano wszystkich powracających do swych domów rolników, którzy przyczynili się do wielkiego sukcesu jakim było obalenie rządów starego nekromanty. Nikt jednak nie potwierdził tego, że Umbert zmarł, ani nikt go nie widział w bitewnym zamęcie.
Pobyt Stenpenta w wiosce Quin'Thel przebiegał spokojnie i bez żadnych niespodzianek. W związku z tym, że obeznany był w rzemiośle kowalskim naprawiał mieszkańcom wsi podniszczone przyrządy wykonane z żelaza. W zamian za swoją pomoc otrzymywał różne przedmioty, które mogły się okazać pomocne podczas drogi do Kazren. Jako, że biegły był w walce mieczem i toporem starał się też w miarę swoich możliwości uczyć ich walki. Przydatna również okazała się jego znajomość pisma. Musicie bowiem wiedzieć, że jeszcze kiedy żył ojciec Stenpenta obydwoje często spędzali wieczory na czytaniu przeróżnych książek, zaczynając od opowiadań o życiach pojedynczych ludzi, przez dzieła traktujące o sprawach filozoficznych, a kończąc na księgach przedstawiających dzieje państw i narodów.
Tak minęły mu dwa tygodnie na beztroskim życiu wśród ubogich ludzi na peryferiach świata. Dochodziły tu wieści o tym, że Umbert przeżył powstanie swoich podwładnych i nie zamierza dać im za wygraną. Było to rzeczą oczywistą, że on się nie podda i jego zemsta będzie okrutna. Stenpent nie mógł jednak zostać dłużej tam, gdzie był, musiał bowiem jak najprędzej udać się do Etropii. Usłyszał, że kilku mieszkańców wioski w której przebywa ma zamiar udać się w stronę w którą on zmierza, postanowił więc wybrać się z nimi. Wymarsz zaplanowany mieli na dwa dni później, zgodzili się wziąć go ze sobą jako piątego członka wyprawy.


IV Początek podróży


Wszystko szło zgodnie z przewidywaniami, minęły niespełna dwie doby i Stenpent razem z jego towarzyszami drogi - Zenthem, Krispenem, Natenem i Olteną wyruszyli w kierunki Etropii. Nieznane mu były przyczyny tak dalekiej wędrówki owej czwórki, nie pytał się ich o to, ponieważ uznał, że to nie jego sprawa. Cała piątka miała ze sobą broń, Stenpent oraz Krispen posługiwali się mieczem, Zenth używał do walki ogromnego topora, Naten potrafił używać broni obuchowej, a Oltena była całkiem sprawną łuczniczką. Mieli ze sobą spory zapas żywności, każdy wziął na plecy to, co było jego i tylko jemu potrzebne. Tworzyli więc tak naprawdę piątkę indywidualistów kierujących swe kroki w tę samą stronę.
Rozpoczeli więc swoją podróż, a mimo, iż każdemu przyświecał jakiś konkretny cel, wszyscy mieli cichą nadzieję, że po drodze nieominą ich przygody. Pierwszą z takich przygód był incydent, który zdarzył się w trzecim dniu od wyjściu z Quin'Thel, kiedy to dotarli do miejscowości Waks, gdzie postanowili przespać się w gospodzie. Najpierw nic nie zakłócało ich pobytu tam, zmieniło się to rankiem następnego dnia, gdy mieli już iść dalej w swoją stronę.
Jeden z mieszkańców miasteczka którego nazywano moczymordą, co wzięło się od potężnej ilości zacnych trunków które spożywał, zaczął przystawiać się do Olteny, która była bliska Krispenowi. Jak można się domyślać niespodobało mu się to, że jakiś ochlapus zaleca się do niej. Sytuacja ta nie różniła się niczym od innych tego typu zdarzeń. Zaczęło się na ostrej wymianie słów, przerodziło się to w pojedynek na pięści tych dwóch panów, a później pijacka chętka na bitkę spowodowała to, że cała karczma stała się polem "bitwy". Całą tą farsę zakończył powrót Zentha, który został uprzednio wysłany przed kompanów żeby uzupełnił zasoby wody korzystając z pobliskiej rzeczki. Z natury był on bardzo nerwowy i ciężko mu było powstrzymać się od użycia broni, więc kiedy wszedł i zobaczył co się tam działo wyciągnął swoją broń i pozbawił życia kilku miejscowych. Kiedy reszta to zobaczyła prędko opamiętali się i stali wpatrzeni z przerażeniem w przybysza, niektórzy pospiesznie uciekli drugim wyjściem. Ani trochę nie wzruszył go ten widok, rzucił tylko hasło "idziemy" i cała piątka wyszła z karczmy kontynuując przerwaną podróż. Nie wiadomo co się działo później w tym miasteczku, lecz jedno jest pewne - wielu zapamięta ten dzień do końca swego życia.
Nastroje w grupie młodych ludzi zmierzających nad rzekę Złotą były mieszane. Atmosfera ogólnie rzecz ujmując nie była najlepsza. Jedni mieli pretensje do drugich, każdy czuł się zgorszony sytuacją jaka zaszła. Blisko było do tego, żeby wybuchła wśród nich nieprzyjemna kłótnia. Szczególnie godne uwagi były uczucia Stenpenta. Nie znał on ludzi z którymi wybrał się w tak daleką drogę, nie wiedział z kim mu przyjdzie spędzić prawie miesiąc swojego życia. Teraz miał już jako-taki zarys tego, co może go czekać w najbliższym czasie. Był pełen obaw, że zanim dojdą do celu będzie miało miejsce więcej takich niespodziewanych potyczek zakończonych czyjąś śmiercią. Nie miał jednak innego wyjścia niż podążać z nimi dalej, przynajmniej aż do momentu kiedy przejdą przez Tajemniczy Las, miejsce w którym dzieją się różne bardzo dziwne rzeczy. Legenda głosi, że nikt nie przeszedł przez niego w pojedynkę, a podróż dookoła zajęłaby mu zbyt wiele czasu, by mógł sobie na to pozwolić.
Szli więc dalej, starali się unikać rozmów, żeby nie pogarszać jeszcze bardziej i tak napiętych już relacji. Jedyne co słyszeli to swoiste rozkazy od innych członków drużyny. Ze względu na swój silny charakter Zenth był swego rodzaju przywódcą wyprawy. Czuł się dobrze kiedy ktoś słuchał się jego poleceń. Nie był on jednak zbyt dobrą osobą do kierowania innymi, ponieważ nie potrafił radzić sobie w sytuacjach kryzysowych, a nawet w takich w których po prostu pojawiały się jakieś większe trudności. Najlepszym i chyba jedynym dla niego rozwiązaniem było w takim przypadku wyciągnięcie topora i załatwienie sprawy siłą, ale takie postępowanie nie prowadzi do niczego dobrego i jest zgubne. Stenpentowi nie podobało się to, że akurat Zenth został liderem grupy, ale nie sprzeciwiał się ani nie mówił tego nagłos, uznał, że skoro oni chcą mu podlegać to nie będzie w to ingerował.
Po ośmiu dniach od wyruszenia z miasteczka Waks dotarli do kolejnej małej miejscowości, która nosiła dumną nazwę Pertimena, co w języku starożytnych oznaczało "królowa". Mieszkał tu dawny znajomy Natena, Ulten. Mieli oni niezbyt miłe wspomnienia związane ze sobą. Niegdyś byli oni najlepszymi przyjaciółmi, ale jak to często bywa rozdzieliło ich to, że pożądali tej samej kobiety. Teraz spotkali się po latach. Kiedy pozostała czwórka spała w zajeździe, Naten udał się na rozmowę ze swoim byłym przyjacielem. Ich dyskusja na temat tego, co się kiedyś stało doprowadziła do kolejnego przypadku, w którym użyto argumentów siłowych. Pierwszy zaczął Ulten. Wyjął on krótki mieczyk, który nosił zawsze ze sobą i zamachnął się, żeby odstraszyć Natena. Ten w odpowiedzi na to dzierżąc w ręku buzdygan rzucił się niego. Pojedynek nie był wyrównany i cały czas przewagę uzyskiwał Naten, zadając liczne drobne rany Ultenowi. Ten drugi miał jednak bardzo dużo szczęścia, ponieważ mimo to, że cały czas zostawał lekko ranny nie udało się Natanowi trafić go raz, a porządnie. Cały czas były to ciosy osłabione przez lekkie zblokowanie ataku i tak na prawdę były to tylko draśnięcia. Szala zwycięstwa przechyliła się jednak na stronę mieszkańca Pertimeny. Naten zamachnął się i wykonał atak. Ulten sparował ten cios i śmiertelnie ugodził przeciwnika w serce. Po tym wydarzeniu niezwłocznie wyruszył z miasta i słuch po nim zaginął.
O świcie wszystkich mieszkańców tej miejscowości obudziły krzyki dobiegające z okolic rynku. Były to odgłosy kobiety, która zobaczyła przypadkiem martwego Natena. Wszyscy raptownie wyszli ze swych domów i wokół tamtego miejsca utworzyło się zbiorowisko ludzi dyskutujących na temat tego, kto mógł to zrobić i dlaczego. Naten nie zwierzał się całej reszcie z którą podróżował, więc szczególnie dla nich było to ogromne zaskoczenie. Wieczorem kładł się razem z nimi spać, a rano leżał bez życia kawałek drogi od zajazdu. W takich oto okolicznościach zapowiadało się na to, że pobyt w tym miejscu już czwórki wędrowców nieco się przedłuży.


V Złe wieści


Pojawiło się pytanie od czego zacząć? Gdzie szukać odpowiedzi na pytanie "dlaczego?"? Nikt nie potrafił tego powiedzieć. Zdesperowani i przygnieceni całą tą sytuacją podróżnicy z Quin'Thel zaczeli nerwowo wypytywać mieszkańców miasteczka co wiedzą o Natenie. Nikt nic nie wiedział ani o nim ani o okolicznościach jego śmierci. Wszystko to było niejasne i wydawało się nie mieć żadnego sensu. Jedna osoba poradziła im, żeby szukali odpowiedzi u miejscowego mędrca, który żył samotnie w swojej pustelni blisko miasta. Przekazano im jednak, żeby poszła tam tylko jedna osoba w ich imieniu, ponieważ co jest rzeczą oczywistą pustelnik nie lubił towarzystwa innych ludzi. Po naradzeniu się uznanli, że to Stenpent powinien udać się do wspomnianego wcześniej człowieka.
Tak też się stało, zaraz po tym jak zostało to ustalone Stenpent był już w drodze. Powolnymi krokami zbliżał się do drewnianej chaty w której miał spotkać się z kimś, kto był uważany w tamtych okolicach za kogoś niezwykle mądrego, ale jednocześnie stroniącego od ludzi. Krążyły plotki, że podobnie jak w przypadku Umberta znał on sztuki magiczne i posiadał różne nadprzyrodzone zdolności. Stenpent bardzo zdziwił się na jego widok, ponieważ była to osoba o krótkich, czarnych włosach, bardzo młoda, wysoka i silnie zbudowana. Wyglądał on na kogoś, kto nie ukończył jeszcze dwudziestego roku życia. Samo w sobie to było niewiarygodne, słowo pustelnik zawsze kojarzyło się Stenpentowi z osobą starą, która teoretycznie powinna już dawno temu umrzeć, tymczasem tu jest zupełnie inaczej. Zgodne jednak było to, że ten samotnik był bardzo inteligentny i posiadał mądrość wielu. Jego spojrzenie ciemno-niebieskimi oczyma wzbudzało pewien strach. Patrzył się on na Stenpenta tak, jakby miał ochotę pozbawić go życia. W rzeczywistości jednak był on "dobrą" osobą i nie miał zamiaru nikogo krzywdzić. Rozmowę zaczął pustelnik:
- Twojego towarzysza zabił niejaki Ulten, ale to nieistotne, go już od dawna tu nie ma i nie macie po co go szukać. Istotniejszą rzeczą jest to, że ten podły nekromanta znowu przejął władzę na wschodzie. Uzbierał on dosyć potężną armię najemników oraz stworzył regularne wojsko. Kiedy uznał, że jest już wystarczająco silny wkroczył do Orghtin i zabił wszystkich, którzy mu się sprzeciwili. Jako znak swojej władzy spalił wioski Quin'Thel, Quin'Lamar oraz Quin'Fal, bestialsko mordując wszystkich ich mieszkańców, nawet bezbronne kobiety i dzieci. Powiedz o tym swoim kompanom i ruszaj w dalszą drogę, nie masz czasu do stracenia. Musisz objąć rządy w Etropii, inaczej cały kraj, a może i nawet kontynent ogarnie wojna, wojna, która pochłonie miliony niewinnych istnień.
Stenpent chciał coś odpowiedzieć, ale pustelnik ponownie kazał mu odejść i zrobić to, co mu kazał, zanim ten zdążył wypowiedzieć chociaż jedno słowo. Wiedząc, że nie ma sensu próbować nakłonić mędrca do dalszej rozmowy wrócił się do Pertimeny, gdzie czekali na niego jego towarzysze. Opowiedział im o tym, co powiedział mu pustelnik, ale oni nie chcieli wierzyć w to, że Umbert ciągle żyje i pomordował ich rodziny. Zaraz po tym zjawił się posłaniec z Ert'than, który chodził z miasta do miasta donosząc o powrocie nekromanty do władzy i rzezi dokonanej na ludności pobliskich wiosek. Była to wiadomość straszna dla wszystkich, ale w szczególności dla tych trzech mieszkańców Quin'Thel. Teraz dopiero nie mieli pojęcia co ze sobą zrobić, w ich głowach panował niewyobrażali mętlik. Doszli oni do wniosku, że musza opuścić Stenpenta i porzucić swoje zamiary, żeby udać się do swoich rodzinnych stron, aby tam pomścić swoich bliskich. Stenpent został teraz sam, a czekała go jeszcze bardzo długa droga zanim dotrze do Kazren. Odczekał jeszcze dwa dni w miasteczku i wyruszył do miejsca, którego się bardzo obawiał.


VI Tajemniczy Las


Stenpent dotarł na skraj lasu kilka godzin po wyjściu z Pertimeny, stanął tuż przed nim i ciężko wzdechnął na myśl o tym, co go tam może spotkać. Tam bowiem mogło się zdarzyć wszystko. Pełen niepewności wszedł do lasu i nierównym krokiem podążał utartym szlakiem przed siebie. Pierwszy dzień nie przyniósł mu żadnych niespodzianek. Zwykła, żmudna droga przez las, co dziwne nie napotkał się nawet na żadne dzikie zwierze. Noce były jeszcze ciepłe, więc nie musiał nawet rozpalać ogniska, co mogłoby przysporzyć niemały kłopot, ponieważ ogień w tamtym miejscu działa jak wabik na przeróżną zwierzynę, a przede wszystkim na zamieszkujący go lud Opparchów. Byli to ludzie, którzy żyli z dala od cywilizacji, podobno byli oni bardzo prymitywni i posługiwail się łukami. Żyli z dnia na dzień, parając się jedynie łowiectwem. Można powiedzieć, że oni sami byli w zasadzie zwierzętami, których życie polegało tylko i wyłącznie na jedzeniu i rozmnażaniu się.
Kiedy Stenpent wstał następnego dnia rano i odczuł bardzo silny ból w wielu miejscach swojego ciała. Szczególnie obolałe były jego nogi, głowa też mocno dawała mu się we znaki. Trudność sprawiało mu nawet wstanie z miejsca, a co tu dopiero mówić o całodobowym marszu. Ten dzień spędził więc na siedząco, obserwował naturę i zastanawiał się nad swoim dalszym losem. Chciał jak najprędzej znaleźć się w Kazren i zacząć działać.
Ale Stenpent szczęścia w tym lesie nie miał. Nawet jego bierne siedzenie na dupie spowodowało, że wpadł w niemałe kłopoty. Zauważyła go grupa Opparchów zmierzających właśnie na codzienne polowanie. Było to już około godziny dwudziestej, więc mimo to, że zazwyczaj słońce zachodziło około dwudziestej pierwszej to w tym lesie panowała już ciemność, chociaż zdarzały się lekkie prześwity. Na początku Stenpent nie zauważył dziko żyjących ludzi, jego czujność była niewielka, cały dzień nie było żadnych stresujących sytuacji więc uważał, że nic mu nie grozi. Opprachowie byli urodzeni i wychowani w lesie, spędzili tu całe życie. Byli oni niscy i zwinni, mieli także doskonały węch i wzrok, szczególnie wyróżniali się od zwykłych ludzi pod względem widzenia w nocy. Dostrzegli oni Stenpenta już dawno temu, regularnie patrolują teren lasu i nie sposób pozostać niezauważonym.
Poczekali oni spokojnie, aż Stenpent położył się do snu, następnie ogłuszyli go i związali prymitywnymi linkami. Zaniesli oni go do czegoś w rodzaju obozu, w którym żyło około pięćdziesiąt osób. Nie znane nam są ich zamiary odnośnie tej "zdobyczy". Obóz był stosunkowo mały, panował tam ponury nastrój, ciemno, cicho, a w powietrzu można było wyczuć śmierć. Po środku ich obozowiska znajdowało się koło, a dookoła niego powbijane osiem kijów, na których znajdywały się ludzkie czaszki. W tymże właśnie kole został położony Stenpent. Wszyscy mieszkańcy tego miejsca zebrali się dookoła, byli oni dzicy i nieokrzesani, a w rękach trzymali dzidy lub łuki. Nad wędrowcą ustawił się ich szaman. Miał on na twarzy maskę, która przybierała postać jakiejś dziwacznej, zielonej twarzy z białymi, symetrycznymi po obu stronach paskami. Oznaczało to, że jest on kimś więcej niż zwykłym Opparchem. Według opowieści takie maski mogły zakładać tylko osoby, które wykazywały nadprzyrodzone zdolności. Mówiło się o ludziach potrafiących siłą własnego umysłu rozpalać i gasić ogień, przenosić przedmioty, zadawać innym ból i dokonywać wielu innych rzeczy.
Szaman ten, podobnie jak Umbert posiadał laskę na której się podpierał. On jednak miał na jej końcu "ślimaka", a na nim znajdowała się sztywnie nałożona ludzka czaszka. Stanął on nad ciągle nieprzytomnym Stenpentem i uderzył go "bezgłową" końcówką laski w brzuch. Ten zajęczał tylko i zwinął się z bólu. Duchowy przywódca Opparchów wykonał jeszcze kilka ciosów z wielką siłą, aż Stenpent ponownie stracił przytomność. Wyglądało to tak, jakby odbywał się jakiś rytułał, w którym ofiarą był Stenpent. Ból zadawany mu podczas tego "obrzędu" był nie do zniesienia. Dzicy ludzie chwycili go za ręce i podnieśli za nie do postawy pionowej. Szaman wymamrotał jakieś dziwne słowa, po wypowiedzeniu których Ert'thańczyk ponownie był świadomy tego, co go otacza. Przekazane mu zostało ostrzeżenie znaczące tyle co to, żeby nigdy więcej nie zapuszczał się samotnie w Tajemniczy Las. Następnie Opparch ponownie wymówił coś co brzmiało na zaklęcie, a Stenpentowi zawróciło się w głowie i zgadnijcie co się stało? Tak, znowu był nieprzytomny.
Po czasie którego nie jesteśmy w stanie określić Stenpent nagle znajdował się już na końcu Tajemiczego Lasu, a raczej już za nim. Ponownie odczuwał on silny ból na całym swoim ciele, tym razem jednak był w stanie iść dalej. Zaskakujace jest również to, że jego wyposażenie było dokładnie takie same, jak przed wejściem do tego mrocznego miejsca. Zadawał sobie pytania w stylu "czy to był sen?", na które nikt nie zna odpowiedzi. Pewne jest natomiast to, że las ten rzeczywiście kryje w sobie wiele niezbadanych przez nikogo sekretów, jest miejscem magicznym i intrygującym. Możemy też być w stu procentach pewni tego, że Stenpent był już coraz bliżej miejsca jego przeznaczenia, Kazren.


VII Ponowne spotkanie


Od Etropii dzielił go już tylko tydzień marszu, chciał znaleźć się tam jak najszybciej. Pierwszym napotkanym po drodze miastem było Halthen. Planował spędzić tam dwa dni, odpocząć i przemyśleć wszystko co go spotkało. Przypadkiem usłyszał jak dwoje zamożnych ludzi rozmawiało o inwestycjach na najbliższy czas. Padła tam data, która była równo rok po dniu, w którym Stenpent wchodził do lasu. Wydawało mu się śmieszne to, że tak bardzo wyprzedzają czas, w końcu w ciągu roku może się tyle zmienić. Kiedy powiedział to na głos mieszczanie zaczeli się śmiać pod nosami i dwrić z Stenpenta. Zupełnie nie wiedział o co im chodzi. Pytając się karczmarza co w tym było śmiesznego uzyskał odpowiedź, że mówili oni o sprawach, które będą miały miejsce za trochę ponad miesiąc, a nie rok, polecił mu też udać się do mędrców pobrać podstawowe nauki, ewentualnie zamknąć się w klasztorze. Stenpent wyszedł rozzłoszczony z karczmy i spojrzał na pierwsze lepsze drzewo - pora roku wyglądała na wczesne lato, podczas kiedy wchodził do lasu skłaniało się ku jesieni. Oznaczałoby to, że spędził on w lesie dziesięć miesięcy. Wydawało mu się to tak nieprawdopodobne, że myślał, że to na prawdę był sen. To jednak była rzeczywistość - kolejny z wielkich sekretów Tajemniczego Lasu. Stenpent po tym wszystkim nie mógł poukładać sobie myśli, miał w głowie jednocześnie wszystko to, co się wydarzyło od owego feralnego dnia kiedy ruszył w pogoń za złodziejem oraz to, co planował zrobić. Wszystko teraz nie miało najmniejszego sensu.
Przytłoczony swoimi przeżyciami postanowił wypytać miejscową ludność o to, czy w okolicy nie ma przypadkiem jakiejś osoby cechującej się wybitną inteligencją i wiedzą na temat otaczającej ich rzeczywistości. Dowiedział się, że na klifie nieopodal miasta znajduje się chata pustelnika, który posiada ogromną wiedzę. Podobnie jak w Pertimenie i teraz Stenpent udał się po radę do kogoś znacznie mądrzejszego od siebie, tak bowiem robili wszyscy ludzie, którzy mieli jakieś poważne problemy.
I tutaj nie obyło się bez niespodzianek. Stenpenta powitał ten sam człowiek, u którego rady sięgał wcześniej. Niezbadane są wyroki boskie, jak to niektórzy mawiają - mały jest ten świat. Pustelnik bez ociągania się rzekł:
- Witaj ponownie Stenpencie Karthesonie. Nie przez przypadek spotkaliśmy się ponownie. Czekałem na ciebie.
Tym razem Stenpent nie mógł mu odpuścić i wciął się już na początku mowy mędrca:
- Kim ty do cholery jesteś i czego ode mnie chcesz!?
Pustelnik nie był zachwycony postawą jego rozmówcy, spodziewał się on po nim taktu i kultury, które wymagają, żeby najpierw dać skończyć mówić jednemu, zanim zacznie się samemu wypowiadać. Zachował on jednak jak zawsze spokój i powiedział:
- Daj mi skończyć, później będziesz miał możliwość zadawania pytań. Chciałeś wiedzieć kim jestem? Pytałeś się o moję imię, czy może o pełnioną funkcję? To jak się nazywam nie ma żadnego znaczenia, a moim zadaniem na tym świecie jest utrzymywanie porządku. Nie mogę jednak wykonywać tego zadania sam, potrzebuję pomocników i swoistych ludzi-narzędzi w moich rękach. Ty właśnie jesteś kimś, kogo potrzebuję, żeby ten porządek zaprowadzić. Zapewne chciałbyś wiedzieć czemu akurat ty? Dlatego, że jesteś na swój sposób wyjątkowy ze względów na to jakim jesteś człowiekiem oraz na to, z jakiego rodu pochodzisz. Jeśli zechcesz to ciągle możesz zostać władcą Etropii.
Stenepnt uspokoił się trochę po tych słowach, wcześniej myślał bowiem, że wszystko jest stracone i cała jego podróż była na marne. Pustelnik nie dał wtrącić się Stenpentowi i spokojnym głosem kontynuował:
- Samo przejęcie władzy nie będzie proste, ale poradzisz sobie. Ważniejsze jest to, co masz zrobić później. Musisz wiedzieć, że Umbert dopiął swego i dokończył przejmowanie władzy w ziemiach przyległych do Orghtin. Nawet Twoje rodzinne miasto Ert'than wpadło w jego brudne łapska. Zorganizował on dosyć silną armię i wygląda na to, że ma zamiar pozbawić króla władzy. Jeżeli Umbert będzie rządził w Aonie, wszystko będzie stracone. Doprowadzi ten kraj do ruiny, a kto wie co mu przyjdzie do głowy jak już będzie miał pod swoim butem całe państwo? Nie byłoby dla mnie zaskoczeniem, gdyby wybuchła wtedy jakaś wielka wojna obejmująca cały kontynent. Umbert nie wie co to moralność ani etyka, nigdy nie słyszał o takich słowach. Dlatego niecierpię tego gościa, zakała naszego zgrupowania...
Pustelnik wydał się być bardzo zamyślony w tym momencie, zupenie jakby wpadł w jakiś trans myśleniowy. Stenpent przerwał mu to mówiąc
- Jakiego zgrupowania?
- Kolegium Magów.
Stenpent pierwszy raz słyszał taką nazwę i nie było w tym nic dziwnego, była to bowiem organizacja tajna, o której istnieniu żaden szary obywatel, ani nawet królowie państw nie mieli zielonego pojęcia. O istnieniu Kolegium dowiadywali się tylko i wyłącznie jej przyszli członkowie, inni, którzy się w jakiś sposób o tym dowiedzeli byli zabijani, żeby nie rozpowiadali o sekretnej organizacji. Jej członkowie często nie wiedzieli kto należy do tej grupy, rozpoznawali się po tym, że jedynie osoby o wybitnej inteligencji i posiadające magiczne zdolności mogły się tam znaleźć, w końcu to grupa magów. Ani wielka inteligencja, ani tym bardziej umiejętności rzucania zaklęć nie były czymś, co zdarzało się często. Wśród dwóch miliardów mieszkańców Lar'tantu w Kolegium było tylko około tysiąca ludzi. Nie były to jednak jedyne osoby potrafiące posługiwać się magią. Na terenie całego kontynentu było wiele innych podobnych do tej organizacji, które zrzeszały magów. Tamte zgrupowania jednak często były otwarte, każdy kto chciał mógł się dowiedzieć o ich istnieniu oraz najczęściej były podległe jakiemuś władcy kraju lub regionu. Kolegium było czymś wyjątkowym, jej członkowie nie mieli żadnych zwierzchników, każdy był równy. Spotykali się oni raz na pięć lat nieopodal Góry Przeznaczenia znajdującej się w centrum kontynentu. Ustalali wtedy plan działania na najbliższy czas oraz nierzadko przyjmowali nowych członków poddając ich specjalnej próbie, której szczegóły poznacie później.
Pustelnik wytłumaczył to wszystko Stenpentowi i kazał mu udać się już w drogę do Kazren, ostrzegając go jednocześnie przed osobami, które będą chciały dla niego źle. Polecił mu też, żeby w razie jakichś większych kłopotów udał się do miejsca w którym bierze swój początek rzeka Złota, a tam dowie się jak ma dalej postąpić. Stenpent odchodząc zauważył, że pustelnik trzymał w ręku laskę, tą samą laskę, którą miał szaman Opparchów z Tajemniczego Lasu, tylko teraz nie było na niej ludzkiej czaszki. Przypadek? Stenpent nie mógł znaleźć odpowiedzi na te pytanie, ponieważ od razu kiedy wyszedł i oddalił się trochę, równocześnie pustelnik opuścił miejsce swojego pobytu i udał się ze znacznie większą prędkością w inną stronę tak, że nie wiadomo było gdzie on teraz jest. Głodny wiedzy i pełen niepewności Stenpent zrobił tak, jak mu mędrzec nakazał.


VIII Pomocna dłoń


Od wejścia do Etropii dzieliły go dwa dni w marszu. Chód jego był bardzo niespokojny i z każdą sekundą niepewność narastała. Na drodze natknął się na grupę kupców, którzy zmierzali tam, gdzie on. Kończyły mu się już zapasy, a kupcy w zamian za ochronę oferowali wyżywienie i nieco terachów, czyli oficjalnych pieniędzy w Aonie, więc przyłączył się do nich. Kłopoty napotkali już na samym początku swojej współpracy. Zostali napadnięci przez grupę bandytów z pobliskich gór.
Walka była nierówna, sześciu zbójów przeciwko uzbrojonym w sztylety trzem kupcom i Stenpentowi. Wszyscy kupcy i dwóch rabusiów padło trupem na ziemię po minucie walki. Stenpent został sam przeciwko czterem opryszkom. Cała akcja odbywała się na urwisku, z jednej strony była przepaść, z drugiej małe górki, a po środku był dosyć wąski szlak kupiecki, który był idealnym miejscem do "polowań" dla bandytów. Zabójcy zapędzili Stenpenta w miejsce, z którego mógł udać się albo tylko na nich, albo spaść w przepaść. Była to w zasadzie sytuacja bez wyjścia, sam przeciwko czterem, bez możliwości ucieczki. Mimo wszystko podjął on walkę i rzucił się na przeciwników. Wykonał poziomy ruch swoim mieczem raniąc przy tym nieuważnego zbója, który wyszedł przed innych. Korzystając z sytuacji szybko wykonał drugi cios, który okazał się śmiertelny. Trzej pozostali postanowili rzucić się na Stenpenta wszyscy w jednej chwili. Zdolności, które zdobył Stenpent podczas treningów w Ert'than okazały się być bardzo przydatne. Bandyci byli tak nieudolni, że udało mu się sparować po kolei wszystkie ich ciosy i kopnąć w czułe miejsce jednego z nich, który stracił równowagę i już miał upaść. Stenpent w tym momencie błyskawicznie podciął mu gardło i prześlizgnął się na otwartą przestrzeń. W takiej walce dwaj pozostali nie mieli już szans. Koniec końców Stenpent nie musiał kończyć tej walki sam. W drodze do Kazren był także inny wojownik, którego imię brzmiało Mewind. Kiedy ujrzał innego podróżnika, który został zaatakowany przez grupę bandytów natychmiast wyciągnął swój wielki topór i ruszył mu z pomocą. Walka od tej chwili trwała dosłownie kilka sekund, kilka mistrzowskich ruchów broniami i przeciwnicy padli nieżywi na ziemię.
Stenpent podziękował nieznajomemu za pomoc, ładnie się przedstawił i dowiedziawszy się, że zmierzają do tego samego miasta zaproponował, żeby udali się razem.
Tak oto Stenpent razem ze swoim nowym towarzyszem Mewindem wkroczył na teren Etropii, by tam spełnić swoje ambicje, które zrodziły się na kasztelu w Orghtin niespełna rok temu.


Rozdział 2 - Ciąg dalszy nastąpi :d


Ketuael


Użytkownik Ketuael edytował ten post 12 listopad 2011 - 21:17

  • 16




Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych